Moją ostatnią podróż po Syrii i Jordanii, w poszukiwaniu chrześcijańskich uchodźców z Iraku, rozpoczynam od Damaszku. Tam, podróżując z Jerozolimy do Bejrutu, często odwiedzałam zaprzyjaźnionego ojca Romualdo, hiszpańskiego franciszkanina. Od lat łączy nas wspólna pasja do archeologii biblijnej Bliskiego Wschodu. Dzisiaj wspólna sprawa pomocy chrześcijańskim uchodźcom. Dla nas chrześcijan, Damaszek jest przede wszystkim miastem nawrócenia św. Pawła. Natomiast dla muzułmanów jest trzecim, po Mekce i Jerozolimie, miastem świętym, nazywanym „Rajem Arabów”. Czym jest Damaszek dla dzisiejszych chrześcijan? Zwłaszcza dla chrześcijańskich emigrantów Iraku? Miastem ucieczki przed śmiercią, prześladowaniem i biedą? Przystankiem na tułaczym szlaku w poszukiwaniu lepszej przyszłości w krajach zachodnich czy Ameryce? A może miejscem chwilowego bytowania, przeczekania i miejscem nadziei na powrót do opuszczonego na chwilę domu? Czy doczekają lepszej przyszłości i rozpalą w nich na nowo ogień?

Na te pytania staram się uzyskać podpowiedź samych uciekinierów i tych, którzy niosą im pomoc: duchownych, siostry zakonne i świeckich wolontariuszy.
Poruszam się po znajomych uliczkach tego starego, pięknego i jakże kolorowego miasta. Wspaniała, arabska architektura. Damaszek, ze wspaniałą starą dzielnicą, kryjącą w swoich wąskich uliczkach bogactwo zabudowy z epoki panowania osmańskiego i czasów mandatu francuskiego. Z majestatycznym meczetem Omajjadów, pałacem El Azem, bazarem i kościołami różnych wyznań, tradycji i obrządków. Stare domy, przepięknie zdobione mozaikami, z kolorowymi patio, z pełnymi czaru tarasami i fontannami, tworzą bajkowe ogrody. Ukryte są zazwyczaj za starymi drewnianymi drzwiami, niechętnie otwieranymi dla turystów. Ale miałam to niesamowite szczęście, ze dzięki osobistym znajomościom i przyjaźniom z ich mieszkańcami, kilka razy przekraczałam ich gościnne progi. Pamiętam, że jeden z nich zdobiło okazałe wejście (‘ataba) z biało czarnego kamienia, w stylu otomańskim. Trzeba przyznać, że większość zachowanych domów odzwierciedla styl XVIII-wiecznego pałacu Azem. Dzisiaj mieści się w nim muzeum sztuki arabskiej.
Ale to były inne czasy. Teraz bardziej interesuje mnie dzielnica Tabbaleh, we wschodniej części miasta, z miejscem szczególnym, pomiędzy Wschodnią Bramą (Bab Sharqi) a Bramą Świętego Tomasza (Bab Touma), które tradycja chrześcijańska utożsamia z nawróceniem Św. Pawła. Wydarzeniem, które zmieniło bieg historii chrześcijaństwa.
Idę w kierunku znanego wszystkim turystom hotelu Św. Eliasza (Mar Elias), bo tu znajduje się wspomniany już franciszkański kościół Nawrócenia Św. Pawła ( Memorial St. Paul) i dom pielgrzyma. W świątyni godne uwagi malowidło ze sceną nawrócenia św. Pawła. Tego, który z prześladowcy chrześcijan stał się Apostołem Narodów. Za kościołem grota, upamiętniająca pobyt św. Pawła w tym miejscu. To przy niej, jako świętym miejscu chrześcijan, spotykają się na Mszy świętej pielgrzymi całego chrześcijańskiego świata. Grotę i świątynię nawiedził osobiście Jan Paweł II, podczas pielgrzymki do Syrii.
Ilekroć bywałam w Damaszku, zawsze zatrzymuję się przy tym kościele, w domu pielgrzyma, którego opiekunem jest wspomniany ojciec Romualdo. Tak było i tym razem, kiedy przyjechałam tu w konkretnym celu: szukać odpowiedzi na pytanie: jak pomóc irackim chrześcijanom w powrocie do ojczystego domu? To pytanie krąży ze mną po starych uliczkach Damaszku, ze wzrokiem utkwionym, już nie w pięknie detali architektonicznych, ale w twarzach ludzi, w poszukiwaniu w tłumie umęczonych twarzy asyryjskich emigrantów. Tych, wtopionych w różnorodny tłum mieszkańców miasta, a jednak innych. Dlatego pierwsze kroki kieruję do św. Pawła i o. Romualdo.
Ojciec Romualdo pochodzi z hiszpańskiej Galicji, do franciszkanów wstąpił w Andaluzji. Stamtąd przyjechał na Bliski Wschód. W Syrii mieszka nieprzerwanie od 30 lat. Od 2003 r. wielu irackich chrześcijan znalazło się w Damaszku. Przy kościele Św. Pawła i w domu pielgrzyma znaleźli pomoc i troskliwą opieką. Dobrze wiedziałam, że tu ich na pewno spotkam i dowiem się coś więcej o ich tułaczej doli.
Ale, obok kościoła św. Pawła, jest tu jeszcze wiele innych świątyń chrześcijańskich różnych wyznań, rytów i obrządków. Często są to bardzo stare budowle, noszące na sobie ślady niezwykle burzliwej historii miasta, państwa i regionu.
Obok miejscowych chrześcijan, od 2004 r. mieszka tu wielka rzesza chrześcijan z Iraku. Niektórzy szukają tu schronienia i sposobu na przetrwanie. Mieszkają przeważnie w dzielnicy Jaramena. Zwykle zbierają się na modlitwę w kościele Św. Teresy w Bab Touma i kościele obrządku chaldejskiego Gesu El Ama, w którym opiekę nad chrześcijanami uchodźcami z Iraku sprawuje ks. Jean Hayek. Kościółek, wciśnięty ciasno między kamienicami trudny jest do zauważenia dla nie wtajemniczonych. Aby zauważyć na nim krzyż, trzeba bardzo wysoko podnieść głowę. Wnętrze świątyni zdobią drewniane figury świętych przystrojone kolorowymi sztucznymi kwiatami. Msze święte odprawiane są w języku arabskim i aramejskim. Jest prawdziwym schronieniem dla uciekinierów z Iraku, głównie z Bagdadu. Po wojennej traumie w ojczystym kraju, tu mogą choć na chwilę zapomnieć o tym, co za nimi i w swoim aramejskim języku, wyrazić swoją chrześcijańską tożsamość i wiarę w Chrystusa.
Żyją tu tak od lat. Ze smutkiem i nostalgią wspominają Irak. Tęsknią za utraconym domem. Dzisiaj jeszcze tak trudno im uwierzyć, że przyjdzie wreszcie czas, iż w Iraku zapanuje pokój, a oni wrócą do swoich domów. Są chrześcijanami, ale nie przestali być ludem Wschodu. Dobrze wiedzą, że wszystko ma swój kres i kiedyś nastąpi także kres wojny. Wtedy będzie można wrócić do domu. Nadziei sprzyja natura samego Kościoła, który mimo zmian, zachował coś z pierwotnej tradycji, kiedy był Kościołem wędrującym, Kościołem chrześcijańskich nomadów, nie raz przemierzającym ruchome granice geograficzne i historyczne Bliskiego Wschodu.
Miałam szczęście dogłębnie poznać ich problemy w 2006 r. Wówczas przybyłam do Damaszku, aby nakręcić swój nowy film dokumentalny o prześladowaniu chrześcijan w Iraku. Spotkałam ich osobiście w ubogiej dzielnicy Kashkool, przy kościele Melchickim św. Bazylego. Jest tam dom pielgrzyma i stołówka dla ubogich, prowadzona przez melchickie siostry zakonne. Gromadzą się tam całe rodziny chrześcijańskich uciekinierów. Paradoksalnie, z gościnności bizantyjskich melchitów korzystali asyryjscy chrześcijanie z Apostolskiego Kościoła Wschodu (nestorianie), syryjscy „jakobici” i katoliccy chaldejczycy, którzy w Iraku stanowili przeważającą większość chrześcijańskiej mniejszości.
Wówczas zauważyłam, że wszyscy chrześcijańscy uchodźcy, bez względu na wyznanie czy obrządek, dzielą ten sam los. Są prześladowani za to, że wierzą w Jezusa Chrystusa. Opuścili Irak, Bagdadu, Mosulu ze względu na prześladowania i niebezpieczeństwo utraty życia za wyznawaną wiarę. Opowiadali, że przekraczając granicę z Syrią trafiali do obozów dla uchodźców. Ale szybko rząd syryjski zrezygnował z takiej formy pomocy. Zajęły się nimi organizacje Czerwonego Krzyża oraz Czerwonego Półksiężyc, a przede wszystkim różnego rodzaju kościelne organizacji charytatywnych, które wspierają ich i całe rodziny w znalezieniu dachu nad głową i zdobywaniu środków do przetrwania. W latach 2005 – 2006 przeszła największa fala emigracji z Iraku. Głównie do sąsiedniej Syrii i Jordanii. Uciekali Szyici prześladowani przez Sunnitów, Sunnici mordowani przez Szyitów, Kurdowie walczący o narodową wolność, ale głównie oni, chrześcijanie, obarczani winą za wszystko i przez wszystkich. Oskarżano ich za winnych amerykańskiej inwazji i za wejście pozostałych wojsk koalicji, za pomoc żołnierzom, zwłaszcza irackich tłumaczy w bazach wojskowych. Ponieważ państwa zachodniej koalicji postrzegane są na Bliskim Wschodzie za kraje tradycyjnie chrześcijańskie, muzułmanie uważają, że iraccy chrześcijanie są ich naturalnymi sprzymierzeńcami, swoistą „piątą kolumną” i dlatego muszą ponieść karę za zdradę swojego kraju.
Jak mi opowiadali, prześladowania zaczęły się w dzielnicy Dora w Bagdadzie, historycznej dzielnicy chrześcijańskiej, gdzie mieszkało ich najwięcej, z dużą liczbą parafii i świątyń. Obecnie po większości z nich pozostały ruiny, zostały zniszczone przez fanatyczne ugrupowania muzułmańskie. To właśnie z tej części Bagdadu pochodzą zdjęcia, które obiegły cały świat, a które dokumentują dziejący się na naszych oczach dramat i agonię chrześcijaństwa w Iraku. Jego znakiem jest morderstwo dokonane na abpie Paulusie Faraj Rahhoi i wielu duchownych, wysadzane w powietrze świątynie i budynki kościelne w centrach irackiego chrześcijaństwa w Bagdadzie i Mosulu, oraz na terenie całego Iraku. Zbombardowane, zdewastowane i okradzione świątynie, a duchowni, zakonnicy i zakonnice wypędzeni ze świątyń, szkół i instytucji kościelnych.
Uchodźcy często podkreślali, że traktowano ich tak bestialsko tylko za to, że, podobnie jak Amerykanie są chrześcijanami. Wspominali z trwogą, że wystarczyło, aby toś z muzułmańskich sąsiadów doniósł na nich, wówczas terroryści współpracujący z Al Qaidą wchodzili do ich domów i zabijali całe rodziny.
Napadano nawet na wracających z zajęć studentów pod pretekstem, że chrześcijańskie dziewczęta nie nakrywają głów hidżabem. Za brak hidżabu zginęła młoda chrześcijanka w Qarakosh, niedaleko Mosulu. Nie pomogły tłumaczenia ,że, jako chrześcijankę, nie obowiązuje ją nakaz zakrywanie twarzy i włosów, jak muzułmanki. Jednak w meczetach zaczęły się nawoływania do „świętej wojny” przeciwko „krzyżowcom”, nie ważne czy są to irakijscy autochtoni, czy Amerykanie. Aby łatwiej kontrolować tereny należące do chrześcijan i skutecznie wprowadzaż tam zasady prawa islamskiego, w 2007 r. komórka Al Qaidy w Bagdadzie przeniosła się z dzielnicy Anbar do chrześcijańskiej dzielnicy Dora. Chrześcijańskich autochtonów, głównie Asyryjczyków zmuszono do płacenia jizya, rodzaju podatku nakładanego na chrześcijan i żydów. Ów podatek obowiązywał od 630 do 1918 r., głównie za czasów imperium osmańskiego. Został oficjalnie zniesiony, wraz z upadkiem imperium i powstaniem arabskich republik na jego gruzach. Jednak szejk głównego meczetu w Dora osobiście wizytował każdą chrześcijańską rodzinę, zmuszając ją do płacenia podatku w wysokości 190 dolarów. Jeśli rodzinę nie było stać na taką sumę, zmuszano ją do przejścia na islam. W przeciwnym wypadku, musiała opuścić swój dom, który przejmowali muzułmanie. Pobierano też opłatę od chrześcijan za tak zwane ”łatwe wyjście” z dzielnicy Dora w wysokości 200 od osoby i 240 dolarów za samochód. Nagminnie dochodziło do porwań dzieci, by w ten sposób zmusić chrześcijan do opuszczenia Iraku. Okup, jakiego żądano były niemożliwy do zapłacenia przez biedniejsze rodziny, a sumy dochodziły do kilkudziesięciu tysięcy dolarów za uwolnienie dziecka.
Warunkiem Al Qaidy odnośnie pozostania w Bagdadzie jest porzucenie swojej chrześcijańskiej wiary i przejście na islam. Dlatego asyryjski patriarcha Mar Addai II nawoływał do trwania przy swojej wierze za wszelką cenę nawet za cenę śmierci. Prosił, aby nie pozwalano chrześcijańskim dziewczętom na wychodzić za mąż za muzułmanów, gdyż z takich małżeństw dzieci już nigdy nie będą mogły być chrześcijanami. Jak opowiadali moi rozmówcy, prześladowania nasilały się do tego stopnia, że mieli zakaz sprzedaży niearabskich produktów, oraz rozpowszechniania niearabskiej muzyki. Ograniczano im prawa do tego stopnia, że, mimo posiadanego wykształcenia, nie mogli dostać żadnej pracy. Ale najgorsze dla nich było to, że zaczęto ich zabijać za krzyż, za krzyż znaleziony w mieszkaniu lub noszony na szyi. To właściwie spowodowało ich masowy exodus z Iraku.
Uciekali z domów w popłochu tak, jak stali, bez bagażu, bez rodzinnych pamiątek a nawet bez dokumentów. Samochodami i tym, co kto miał, pod osłoną nocy. Całymi rodzinami uciekali ku granicy syryjskiej i jordańskiej. Ucieczki były również niebezpieczne. Na drogach grasowały bandy, które łupiły resztki dobytku i pieniędzy, zabijano uciekinierów, aby nie było świadków zbrodni. Niestety, trwa to do dziś. Bandyci nie oszczędzają nikogo, nawet duchownych.
Dzisiaj granica miedzy Irakiem a Jordanią jest zamknięta. Trudno już o status uchodźcy. Jedynie można otrzymać wizę tymczasową i zostać legalnym emigrantem na okres 6 miesięcy. To samo uczyniła Syria. Po upływie 6 miesięcy tracą ten status i stają się nielegalnymi emigrantami, a to wiąże się z ryzykiem aresztowania i deportacji z powrotem do Iraku. Żalą się, bo nie mają pozwolenia ani na podjęcie jakiejkolwiek legalnej pracy, ani na naukę swoich dzieci w syryjskich lub jordańskich szkołach. Nie przysługuje im też żadna pomoc medyczna ani socjalna.
Ponieważ w tych krajach istnieją prywatne, i na ogół bardzo drogie szkoły, przy wielu parafiach powstały małe, przykościelne szkoły. W samym Damaszku siostry franciszkanki, Misjonarki Niepokalanego Serca Maryi utrzymują świetlice dla ubogich syryjskich i irackich dzieci. Razem z wolontariuszami prowadzą zajęcia szkolne, aby dzieci nie zostały pozbawione edukacji. Pracują także w Iraku, w miejscowości Qarakosch, wśród 60 tysięcznej rzeszy chrześcijan.
Publikowana niżej rozmowa z siostrą Emanuelą nie tylko potwierdza konieczność pomocy irackim chrześcijanom do domu, ale daje wiele wskazówek: jak to zrobić. Ufam, że ostatnia wyprawa do Syrii, Jordanii, a szczególnie do moich przyjaciół z Damaszku i Ammanu okaże się łaską dobrego początku dla dzieła niesienia pomocy naszym chrześcijańskim braciom na Bliskim Wschodzie. Anna Walczyk