Jeden z francuskich filmów dokumentalnych o uchodźcach z Iraku nosi tytuł „Ostatni Samarytanin”. Opowiada on historię ks. Khalila Jaara, proboszcza katolickiej parafii przy kościele „Matki Bożej z Nazaretu” w Ammanie. Wiemy, że od 2004 r. poświęcił się pomocy prześladowanym chrześcijanom na Bliskim Wschodzie, zwłaszcza uchodźcom z Iraku. Organizuje im codzienną pomoc finansową, oraz paczki z żywnością. Fundusze otrzymuje od prywatnych darczyńców z Jordanii i z Europy. W tym świecie wojny, terroru i biedy wydaje się naprawdę „Ostatnim Samarytaninem” dla tych, którzy utracili nie tylko dom i bliskich, czasami stracili nadzieję . Do jego parafii w bogatej, zachodniej dzielnicy Ammanu ściągają tłumy wiernych, ale też i jeszcze większe tłumy potrzebujących. Dzięki zamożności miejscowych parafian, jak podkreśla, może wspierać ubogich braci uchodźców.

Każdy Irakijczyk przybywający do Ammanu najpierw udaję się do Abouny Khalil (Abouna, w j. arabskim znaczy tyle, co: ojciec, ksiądz) po pomoc w uzyskaniu stosownych dokumentów, umożliwiających starania o status uchodźcy, oraz po wsparcie duchowe i częściej materialne.
Ponadto, ksiądz jeździ do Damaszku, do chrześcijańskiej dzielnicy Jaramana, gdzie przebywa najwięcej uchodźców z Iraku. Tam również organizuje dla nich pomoc. Ten stały kontakt z uchodźcami w Damaszku i w Ammanie pozwala mu na prowadzenie dokładnej dokumentacji, niezbędnej w niesieniu systematycznej pomocy.
Księdza spotkałam w jego parafii w Ammanie, jak zawsze, był bardzo zapracowanego. Przygotowywał dokumenty, niezbędne dla zorganizowania wyjazdu irackich dzieci na leczenie do Hiszpanii. Pokazał mi swoje biuro. W nim regały wypełnione stosami teczek. Każda z nich zawiera dokumentację rodziny starającej się o status uchodźcy. Ksiądz Khalil wyciągał niektóre z nich, objaśniał poszczególne dokumenty, opowiadał ich przeżycia związane z prześladowaniem na terenie Iraku. Zobaczyłam świadectwa mordów dokonanych na chrześcijanach, dokumenty poświadczające stosowanie wobec nich tortur i okaleczania. Widziałam zdjęcie pięknej, młodej dziewczyny w sukni ślubnej i inne po zmasakrowaniu jej twarzy przez muzułmańskich ekstremistów. Zginęła w tak okrutny sposób tylko dlatego, że była chrześcijanką. Widziałam również zdjęcia młodych chłopców, pomordowanych za wiarę. Przy każdym zdjęciu była notatka: skąd pochodził, ile lat, oraz zeznania naocznych świadków. Dokumentacja zbrodni ludobójstwa na chrześcijanach w Iraku.
Pokazując te dokumenty, opowiadał także wiele o swojej pracy i osobistym zaangażowaniu w pomoc ofiarom terroru, strachu i biedy. Ogromnie cieszył się najbardziej z wyjazd dzieci do Hiszpanii, na cały miesiąc.
Jak ważna jest każda, nawet najmniejsza pomoc dla tych ludzi wiedziałam już wcześniej z rozmowy telefonicznej. Było to w lutym ubiegłego roku, kiedy przygotowywałam materiał do debaty telewizyjnej w łódzkim studio PatioTV, poświęconej mordowaniu chrześcijan w Iraku. Rozmawialiśmy wówczas z ks. Khalil o możliwości pomocy humanitarnej z Polski. Pytałam wtedy księdza: czy na tę pomoc nie jest już za późno? Wówczas ksiądz odpowiedział mi stanowczo: „nie jest jeszcze za późno, bo potrzeba jest ogromna. Uchodźcy nie mają jedzenia, ubrań i pieniędzy, aby mogli przetrwać ze swymi rodzinami w Jordanii. Teraz kiedy mogłam na własne oczy zobaczyć sytuację chrześcijan na obczyźnie zrozumiałam, jak ważna jest każda pomoc, na którą nigdy nie jest za późno.
W parafii ks. Khalila uczestniczyłam w niedzielnej mszy świętej. Świątynię zapełniła liczna grupa wiernych. Wszyscy byli odświętnie ubrani, a kobiety miały na głowach koronkowe chustki. Pielęgnują ten zwyczaj, jako stary i czcigodny, sięgający tradycji Kościoła pierwszych wieków również we Włoszech , w Hiszpanii, szczególnie zaś tu, na Bliskim Wschodzie. Rozdano zebranym śpiewniki i modlitewniki, aby wszyscy uczestniczyli we mszy świętej. Jeszcze przed rozpoczęciem mszy św. siostra zakonna odmówiła z wiernymi różaniec. Msza święta miała bardzo uroczysty charakter. W kazaniu ksiądz mówił o wartości pomocy udzielanej bliźniemu tym kościele i o tym ,że świat nie zapomniał o problemach chrześcijan z Iraku. Po mszy świętej, bliskowschodnim zwyczajem gościnności, zostałam zaproszona na plebanię, na mocną arabską kawę. Wokół drewnianego stolika inkrustowanego masą perłową, na którym stały filiżanki z kawą, zgromadziło się sporo pań, które wspierają dzieło pomocy finansowo oraz pracują, jako wolontariuszki. Rozmowa była rodzinna, jakbyśmy wszyscy znali się od zawsze. Popijając kawę z kardamonem opowiadały o swoim życiu w Jordanii. Większość z nich to Palestynki, które znalazły się w Ammanie po wojnie 1967 r., kiedy Izrael zmienił granice . Do 1967 r. Wschodnia Jerozolima i Zachodni Brzeg Jordanu należały do Jordanii. Jedna z naszych pań urodziła się w samej Jerozolimie ,w dzielnicy Baqa, obecnie zamieszkują ją Żydzi z Maroka . Na wspomnienie o Jerozolimie posmutniała i dodała: „ze względu na obecną sytuację polityczną, nie jest możliwe dla mnie odwiedzenie Jerozolimy. Tak bardzo chcę pojechać i pomodlić się w Bazylice Grobu Bożego, ale boję się wspomnień i tego co zobaczę. Mój dawny dom jest zamieszkały przez innych”. A tak niewiele brakuje. Jordania jest częścią Ziemi Świętej. Granice są sztuczne, postawili je ludzie. To biblijne tereny Moabu, Edonu i Ammonu. Tu jest góra Nebo, z której Mojżesz widział Ziemię Obiecaną. Jeszcze dzisiaj przy bezchmurnej pogodzie można z góry Nebo zobaczyć oddaloną o 50 km Jerozolimę. Z tego miejsca rozpoczynali swoją pielgrzymkę do Ziemi Świętej Jan Paweł II i Benedykt XVI.
Na plebanii parafii ks. Khalila była też starsza pani. Urodziła się w Nazarecie, jeszcze za czasów brytyjskiego mandatu. Schorowana, przygarbiona podeszła do mnie i zapytała niezwykle poprawnym ą angielskim: skąd jesteś? Wyjaśniła mi , że angielskiego uczyła się w dobrej katolickiej szkole w Nazarecie. Żałuję, że nie spytałam czy pamięta Polaków w Nazarecie z okresu II wojny światowej, którzy przybyli do Palestyny z armią gen. Andersa. Niestety starsza pani spieszyła się do domu. Przygarbiona podreptała w stronę bramy jeszcze na odchodne dodając: jestem tu zupełnie sama, wszyscy moi już dawno odeszli. Stojąc na dziedzińcu kościoła, w palącym słońcu długo patrzyłam na tę drobną oddalającą się i z wolna znikającą postać.
Dopiero w czasie obiadu miałam możliwość zapytania księdza o odpowiedź na dręczące mnie pytanie: co to za historia opowiedziana przez księdza w filmie z tymi nożami, które ksiądz słyszał nad swoją głową? Odpowiedział, robiąc przy tym znak krzyża: w 2004 r. pojechałem do Bagdadu po dwoje dzieci , które miałem zabrać na leczenie do Jordanii. Miałem dla nich bilety na samolot i dokumenty poświadczające, że udają się ze mną do szpitala w Ammanie. Kiedy byłem już na ulicy w Bagdadzie, zamaskowani mężczyźni wepchnęli mnie na tył osobowego samochodu, związali mi ręce i narzucili kaptur na głowę. Bałem się. Wieźli mnie dość długo. Mogło to nawet być wożenie wkoło, aby mnie zmylić. Dojechaliśmy wreszcie blisko jakichś budynków. Nic nie widziałem. Prowadzili mnie jak kukłę. Co rusz potykałem się o nierówności i kamienie. Kiedy poczułem chłód i wilgoć, pomyślałem jestem w jakiejś piwnicy. Przetrzymywano mnie tam kilka dni. Nie dawali mi nic do jedzenia ani do picia. Tak bardzo się bałem ,że nie mogłem myśleć logicznie, nawet nie mogłem się modlić mimo, że jestem księdzem. Nie mogłem wypowiedzieć żadnej modlitwy . Przychodzili do mnie i nad moimi uszami ostrzyli noże. Powtarzali to codziennie. Strach mnie tak sparaliżował, że nie mogłem przypomnieć sobie żadnej modlitwy. Szczęki mi tak latały, że nie mogłem wypowiedzieć żadnego słowa.
Ale pewnego dnia zebrałem siły na tyle, aby prosić Boga o litość i darowanie życia. Prosiłem: Panie jeśli mnie tu przywiodłeś to nie po to żebym tu zginął. Proszę, daj mi możliwość zabrania tych dzieci i powrót do domu. Następnego dnia, ktoś z porywaczy zaczął szarpać mnie za rękaw i zapytał: po co tu przyjechałeś ? kto cię tu przysłał? Pokazałem im znowu moje bilety dla dzieci, po które przyjechałem do Iraku i powiedziałem: idźcie do szpitala, zapytajcie o mnie. Jeżeli nie wiedzą, po co przyjechałem, możecie mnie zabić.
Po kilku godzinach, ten sam oprawca podaje mi talerz. Ponieważ miałem zasłonięte oczy, mogłem się domyślać, że przyniósł mi coś do jedzenia. Jedz !, Krzyczał: jedz. Masz tu figi. Jedz. Musisz mieć siłę, jak chcesz wrócić do domu. Nagle poczułem radość. Może jest szansa, że mnie nie zabiją.
Następnego dnia wywlekli mnie związanego do samochodu. Znowu jeździliśmy wkoło, aż znaleźliśmy się na zatłoczonej ulicy Bagdadu. Rozwiązali mi oczy i wyrzucili z samochodu. Jeszcze krzyknęli: nie odwracaj się za siebie, idź prosto! Jak mogłem najszybciej ruszyłem przed siebie, strach spowodował, że moje nogi były jak z gumy. Pobiegłem do szpitala, zabrałem dzieci, pojechaliśmy na lotnisko, i już nigdy nie wróciłem do Bagdadu. Do dziś kiedy oglądam zdjęcia z egzekucji porwanych ludzi bardzo się boję. Trauma pozostała we mnie na zawsze.
Jeszcze zapytałam księdza o jego podopiecznych, uchodźców z Iraku Czy przebywają w specjalnych obozach czy mają domy? Ksiądz wyjaśnił , że w pierwszych latach ciężko było ogarnąć sytuację w jakiej się znaleźli zarówno Irakijczycy, jak i Jordańczycy. Irakijczycy zawsze szukali schronienia w Jordanii. Za czasów Saddama Husajna schronienie w Jordanii znaleźli nawet jego zięciowie. Myśleli, że amerykański rząd szykujący się do ataku na Irak , przyjmie ich jako cenny skarb i ich wiedzę o broni chemicznej. Ale zostali sprytnie wyprowadzeni w pole przez samego Saddama i wrócili do Iraku wierząc, że obiecana przez teścia nietykalność zapewni im przeżycie, mimo zdrady. Saddam Husajn wymierzył im sprawiedliwość po swojemu. Tak, jak obiecał. Nie swoimi rękoma, ale stracił mężów swoich córek, za brak lojalności. W czasie wojny, do Jordanii przybywali wszyscy ci, którzy czuli się zagrożeni. Ale gro uciekinierów stanowili przedstawiciele mniejszości narodowych i etnicznych: Asyryjczycy, Mandejczycy, Żydzi.
Irakijczycy byli narodem wykształconym. Uciekinierom w Jordanii trudno było pogodzić się z faktem, że będą wykonywać prace fizyczne. Oczywiście byli i tacy, którzy przywieźli ze sobą pokaźne majątki. Przywiezione pieniądze zapewniły im mieszkanie w dobrych dzielnicach Ammanu. Rząd Jordański dla bogatych uchodźców jest bardzo hojny. Proponuje im stały pobyt, jeśli kupią mieszkanie i wpłacą około 100 tysięcy dolarów do banku. Ale większość takich, którzy spełniają takie warunki woli wyjechać do Ameryki lub Europy. Woli być dalej od wojny i jej konsekwencji.
Ksiądz Khalil zechciał pokazać, na czym polega praca jego parafialnego wolontariatu. W dużej sali przy kościele, pomieszczeniu pierwotnie przeznaczonym na spotkania z racji pogrzebu lub katechezy, zbierają się irakijscy uciekinierzy. Tu zwykle przychodzą po, przygotowywane wcześniej przez wolontariuszy, paczki z żywnością. Zwykle za zebrane pieniędze ksiądz kupuje podstawowe produkty spożywcze. Pomoc udzielana jest osobom, które mających status uchodźcy, potwierdzony przez UNHCR (The United Nations High Commissioner for Refuges – Urząd Wysokiego Komisarza ONZ do spraw uchodźców). Zwykle towarzyszy mu wolontariusz wyczytujący kolejne nazwiska z listy, a ksiądz rozdaje paczki. W paczkach znajduje się ryż, mąka, cukier, sól, mleko w proszku dla dzieci i oliwa.
Tego rodzaju produkty pierwszej potrzeby pozwalają utrzymać ubogą rodzinę przez 2 tygodnie. Jest to mało i dużo zarazem, jeśli weźmiemy pod uwagę, że innej pomocy nie otrzymują. Do księdza przychodzą wszyscy ci ,których zawiodły inne organizacje humanitarne. Przychodzą również muzułmańscy uchodźcy wierząc, że ksiądz ich nie odeśle z pustymi rękoma. I tak jest, bo ksiądz Khalil pomaga wszystkim ludziom w potrzebie, niezależnie od wyznania i narodowości. O jego pomocy dla biednych uchodźców muzułmańskich wiedzą miejscowi szejkowie. Mają przez to dla księdza wielki szacunek.
Patrząc na poświęcenie księdza Khalila i jego pracę nie trudno uwierzyć, że przypowieść Jezusa o Dobrym Samarytanie może stać się tak jasnym drogowskazem dla nas, chrześcijan XXI w., a ks. Khalil Jaar z Ammanu jest jego doskonałym ucieleśnieniem.