„Pomoc dzieciom ofiarom wojny, strachu i biedy na świecie.”
Raport / autor : Anna Apolonia Walczyk Prezes FAW
Sytuacja dzieci w różnych rejonach świata na podstawie pracy charytatywnej F A W / Dzieci pochodzą z placówek opiekuńczo wychowawczych prowadzonych przez miejscowe organizacje społeczne lub przez misjonarzy kościoła katolickiego. Placówki opieki znajdują się na Syberii w Ułan Ude, w Lusace w Zambii, w Bulo Bulo w Boliwii, Jerozolima w Izraelu oraz w Iraku i w Syrii.
Wstęp:
Fundacja Anny Walczyk stworzyła dla dzieci projekt „Mój Dom”. Do tego projektu zostały zaproszeni młodzi artyści z różnych placówek wychowawczych prowadzonych przez polskie zgromadzenia zakonne na świecie. Bez względu na wyznanie, środowisko geograficzne lub warunki egzystencji, dzieci tym projektem stworzyły więź między sobą . W grupie są dzieci z całego świata – z Syberii gdzie Siostry Dominikanki prowadzą świetlicę dla ubogich dzieci, z Boliwii dziewczynki Indianki Quechua , z Iraku , z Rwandy niewidome dzieci , z Zambii dzieci ulicy, z Kamerunu maluchy z przedszkola oraz z Konga, Syrii i Turcji. Dzieci wcześniej otrzymały od Fundacji przybory do malowania, którymi namalowały obraz „swojego domu” taki jaki jest naprawdę . Rysunki zostały pokazane na wystawach , oraz zorganizowane zostały warsztaty naukowe poświęcone warunkom życia najmłodszych mieszkańców naszego globu i ich problemom: ubóstwa, głodu, przestępczości i strachu. Pierwsza wystawa i towarzyszące jej seminarium naukowe odbyło się 25 marca 2011 r. w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim Jana Pawła II w Lublinie. Druga dwuletnia wystawa jest w Państwowym Muzeum Etnograficznym w Warszawie gdzie specjalnie powstało pierwsze Muzeum dla Dzieci im. Janusza Korczaka. Wszystkie prace dzieci takie jak ręcznie robione z wełny zabawki, wyszywanki, zabawki z papieru oraz regionalne ubrania i rysunki można nie tylko oglądać ale dzieci zwiedzające muzeum mogą się nimi bawić ucząc się o życiu swoich kolegów na świecie.
1. Ułan Ude- Syberia. Sytuacja dzieci w ośrodku prowadzonym przez polskie siostry ze Zgromadzenia Sióstr św. Dominika.
Wspólnota sióstr rozpoczęła pracę we wschodniej Syberii w 2000 roku. Na początku przyjechały do Irkucka tylko dwie siostry i pierwsze 3 miesiące poświęciły na naukę języka rosyjskiego a pod koniec roku 2000 dopiero pojechały do stolicy Buriacji Ułan-Ude. Ułan Ude leży 150 km za jeziorem Bajkał, jest bardzo różnorodny etnicznie, aż 170 narodowości zamieszkuje to miasto ,najwięcej jest Buriatów i Rosjan. Przez pierwsze trzy lata mieszkały w bloku w małym mieszkaniu co stanowiło ich klasztor. W pierwszej kolejności siostry otoczyły opieką osoby starsze, naznaczone piętnem komunistycznego terroru, przez dziesiątki lat pozbawione możliwości zaspakajania swych potrzeb religijnych. Zaczęto katechizacje dzieci i młodzieży w parafii, we wspólnocie polskiej i szpitalu gruźliczym dla dzieci. Katechezę z dziećmi siostry rozpoczęły od tych najbardziej zaniedbanych, te które na samym początku przychodziły do nas prosząc o kawałek chleba. Zaczęto z nimi rozmawiać, potem zapraszać do mieszkania i tak się zaczęło, grupka tych pierwszych ubogich, zaniedbanych dzieci przychodzi do dziś stanowiąc już dużą grupę wspólnoty katolickiej młodzieży. 18 sierpnia 2002 r. Ojciec św. Jan Paweł II podczas Mszy św. w Polsce na Krakowskich Błoniach poświęcił kamień węgielny pod budowę kościoła w Ułan-Ude. W grudniu 2002 roku rozpoczęła się budowa świątyni. Na placu kościelnym zaczęto również budować mały klasztor. Dokładnie rok po rozpoczęciu budowy kościoła, a po 70 latach, nadeszła upragniona, historyczna chwila, tyle lat nie było kościoła katolickiego na ziemi Buriackiej. Od kwietniu 2004 roku rozpoczęto pracę katechetyczną z dziećmi organizując świetlicę parafialną . Świetlica przeznaczona jest dla dzieci ulicy i zaniedbanych rodzin. Trzeba pamiętać, że rejon ten należał do Związku Radzieckiego a oznacza to, że mieszkańcy tych terenów pozbawieni byli życia w moralności i w poszanowaniu religii. Rozwiązłość obyczajowa, która panowała nie była niczym nie typowym, alkoholizm i bezrobocie stworzyły warunki nie godne człowieka. W takich warunkach latami wychowywały się pokolenia mieszkańców całej Syberii. Ośrodek stworzony przez siostry jest często jedynym miejscem dla dzieci gdzie mogą spędzić czas bez oglądania swoich pijanych rodziców. W świetlicy dzieci dostają również posiłki ponieważ bieda panująca w ich domach nie pozwala na regularne odżywianie. Pomoc sióstr w nauce szkolnej oraz nauka katechetyczna jest szansą dla nich na zmianę sposobu myślenia jak powinno wyglądać życie dziecka. Trzeba zaznaczyć, że mają one ogromny problem emocjonalny widząc jakie niskie wartości moralne mają ich rodzice. Matki żyją w konkubinatach, rodzeństwo posiada kilku ojców. Niestety alkoholizm i narkomania rodziców często niweczy mozolną pracę sióstr. Mimo tych przeciwności siostry rozwinęły działalność ośrodka organizując warsztaty robót ręcznych. Podopieczni robią wspaniałe zabawki z wełny, wyszywanki z koralików i startują w konkursach malarskich. Jest to terapia mająca na celu wyciszenie dzieci z ich domowych problemów jak alkoholowe awantury, głód i brak higieny. Ostatnio młodzi artyści wystawiają swoje prace na sprzedaż podczas festiwali świątecznych gdzie zdobywają nagrody nawet od Ministerstwa Kultury Ułan Ude. Podopieczni sióstr dzięki tej terapii mogą chociaż na chwilę zapomnieć o wulgaryzmach i poniżaniu godności dziecka. Ponieważ przez około siedemdziesiąt lat mieszkańcy Syberii jak również pozostałych republik byłego Związku Radzieckiego nie mogli wyznawać żadnej religii, zostali wyprani z wszelkich duchowych przeżyć i pozbawieni Boga moralnie się stoczyli. Dlatego każdy ośrodek prowadzony przez różne organizacje religijne daje szansę na lepsze życie dla wszystkich. Pod szczególną opieką są dzieci ponieważ kształtując ich od podstaw jest szansa, że nie wybiorą drogi takiej jak ich rodzice, którzy nie mieli takiej możliwości w życiu aby ktoś wskazał im właściwą drogę.
2. Boliwia – Bulo Bulo indiańskie miasteczko w lasach tropikalnych
Dziewczynki, Indianki z plemienia Quechua , które przystąpiły do konkursu zamieszkują ośrodek przy parafii kościoła Nuestra Seniora de Copacabana.( Najświętszej Panny z Copacabany) która istnieje od 2001 roku. W parafii na początku pracowały siostry Sługi Jezusa wspomagane przez ojców salezjanów a potem ojców franciszkanów. Siostry swą pomocą służą do dziś mieszkańcom Bulo Bulo. Pierwszy proboszcz parafii Bulo Bulo – ks. Stanisław Fiuk pracował tu w latach 2001-2005. To on rozpoczął budowę internatu – domu dla dziewcząt, który od 2007 roku zaczął funkcjonować w Bulo Bulo. Od 2006 roku stery parafii przejął ks. Tomasza Duda a obecnie pieczę nad kościołem i domem dla dziewcząt sprawuje ksiądz Andrzej Kubalski. Dziewczynki z plemienia Quechua spędzają w ośrodku większa cześć czasu podczas roku szkolnego. Do domu rodzinnego wychodzą dwa razy w miesiącu i na czas wakacji. Domy rodzinne większości naszych dzieci znajdują się w głębokiej dżungli dlatego nie mogą zbyt często odwiedzać rodziny. Przeciętny mieszkaniec Bulo Bulo to przedstawiciel prawie każdej części Boliwii. Przybyli tu zajmując nieosiedlone i żyzne tereny lasów gdzie uprawia się kokę co przyciąga coraz liczniejsze grupy ludzi. Uprawa koki jest nielegalna, jednak władze zezwalają na jej kontrolowaną uprawę do zastosowania w medycynie i jako napój. Rdzenne indiańskie społeczności wykorzystują je zaś przede wszystkim w religijnych rytuałach oraz żują liście koki odurzając się w ten sposób. Pomimo że rząd boliwijski oficjalnie walczy z kartelami narkotykowymi zezwala na liczne plantacje swoich wybranych osób. Reszta Indian przykładnie jest karana paląc ich małe poletka koki i niszcząc domową produkcję. Co powoduje, że drobni plantatorzy popadają w straszną biedę. Całe rodziny indiańskie żyją na marginesie społecznej nędzy, wciąż panuje analfabetyzm i przestępczość. Dzieci nie chodzą do szkół gdyż jest to ogromny wysiłek finansowy i organizacyjny z racji mieszkania w górzystych terenach Boliwii lub w samej dżungli co utrudnia dotarcie do jakiejkolwiek szkoły. Również brak świadomości rodziców jak ważne jest wykształcenie zniechęca do aktywnej edukacji ich dzieci. Nawet jeśli rząd lub organizacje pozarządowe obejmują Indian programami edukacyjnymi nie przynosi to rezultatów. Nawet jeśli powstaje blisko ich zamieszkania ośrodek edukacyjny to dzieci uczęszczają tam tylko tak długo dopóki ich rodzice uprawiają kokę. W przypadku nalotu policji rządowej i zarekwirowanie pola Indianie uciekają w inne miejsca zabierając swoje dzieci. Indianie również uprawiają ryż, hodują krowy, mają plantacje bananów i ananasów to jednak inwestycje przynoszące dobre zyski są nieporównywalne z uprawy kuszącej koki i produkcji kokainy. Nie podejmowanie kokainowych interesów to wyzwania dla ludzi posiadających już jakiś kapitał i doświadczonych więziennymi przygodami zabawy z koką. Więzienia są pełne handlarzy kokainy co ma też wpływ na rodziny. Prawie w każdej indiańskiej rodzinie ktoś był lub jest w więzieniu. Tragedią jest kiedy matki przebywają w więzieniach ze swoimi dziećmi. Prawo boliwijskie zezwala na takie rozwiązanie spraw rodzinnych. Dzieci już od pierwszych swoich dni poznają smak przestępczości i klimat więzienia. Zdarzają się jednak uczciwi Indianie decydujący się na prawdziwy wysiłek i prace w polu ale często przez to cierpią ogromną biedę i poniżenie za tym idące. Edukacja dzieci i młodzieży czasem wzbudza zainteresowanie u niewykształconych ale wrażliwych rodziców. Jednak wciąż za mało doceniają jej wartość. Ponieważ całymi rodzinami pracują na polu czy to przy uprawie kokainy czy bananów nie mają szansy na chodzenie do szkoły. Całe rodziny są nie wykształcone. Problem ten dotyczy kobiet i mężczyzn. Nawet jeśli podejmuje się naukę to i tak porzuca się ją dla pracy. Dzieje się tak ponieważ obowiązek szkolny wpisany w konstytucje Boliwii nie jest egzekwowany nawet na poziomie szkoły podstawowej. Rządza posiadania szybkich pieniędzy jest większa niż mozolna nauka w szkole. Pieniądze potrzebne są do prostego zaspokajania swoich potrzeb, w alkohol, narkotyki w prostytucję ewentualnie ubranie i materac do spania. Taki sposób życia piętrzy problemy rodzinne którymi są przemoc rodzinna, gwałty często kazirodcze, porzucenia dzieci na ulicy, alkoholizm, ciąże u nieletnich dziewcząt co powoduje ogromną ilość aborcji, zabójstwa na tle seksualnym oraz wiele innych przestępstw. Wśród Indian panują również liczne choroby tropikalne ze względu na bardzo zły stan higieny. Brak edukacji w rodzinach oraz szamanizm czyli wiara w uzdrowicieli nie ułatwia pracy misjonarzom. Mimo ,że przy parafii jest ośrodek medyczny to dorośli mieszkańcy nie traktują tego miejsca z zaufaniem wolą swoje od wieczne sposoby leczenia, kończące się często zgonem pacjenta. Trzeba dodać ,że to co leczyło Indian kilkaset lat temu nie jest obecnie skuteczne z racji wejścia cywilizacji do dżungli i przyniesienia wszystkich chorób wcześniej nie znanych mieszkańcom lasów tropikalnych. Choroby spotykane u dzieci w ośrodku parafialnym to anemia, wszawica, zarobaczenie, stany zapalne jamy ustnej, choroby skórne. Nawet jeśli uda się wyleczyć to dzieci po krótkiej wizycie w domach przynoszą te choroby na nowo. Z takich właśnie domów pochodzą dziewczynki przebywające w ośrodku misyjnym w Bulo Bulo. Z takim bagażem doświadczeń życiowych muszą się zmagać. Aby dać im szansę na zmianę tego koszmaru dziewczynki są zapraszane przez misjonarzy domu parafialnego gdzie otrzymują nie tylko dach nad głową ale i dobre warunki do nauki, wyżywienia i opiekę medyczno – higieniczną. Od lat ośrodek cieszy się uznaniem wśród miejscowych Indian, co nie jest łatwe, dlatego zdarza się, że sami rodzice przyprowadzają swoje dzieci do parafii kościoła pod wezwaniem Najświętszej Panny z Copacabany. Mimo tylu życiowych przeciwności dziewczynki w swoich rysunkach dla fundacji pokazały w bajecznych kolorach: Domki- małe, zagubione pośród drzew i zwierząt, prawie niewidoczne. Dom w środku lasu jest mały w wielkiej dżungli gdzie czasem trudno dostrzec schowane za wysokimi drzewami niebo. Dom jest mały ponieważ jest tylko noclegownią i ochroną przed zwierzętami. Życie toczy się poza domem: przy ognisku – kuchni, w polu przy pracy, na ścieżkach i drzewach, przy rzekach – najlepszych „placach zabaw” dla dzieci. Zwierzęta nie zawsze przyjazne drapieżne i niebezpieczne rosną w wyobraźni każdego dziecka. Kolorowe i piękne rosną w marzeniach by je mieć jako przydomowe maskotki. Tylko na nielicznych rysunkach pojawia się ktoś z rodziny lub samo dziecko. Może jest to związane z niepełnymi rodzinami gdzie często występuje brak ojca lub matki. Na rysunkach u bardziej odważnych dzieci są wypisane marzenia : -„.. chce by wrócił mój braciszek” – „ niech mam wróci do domu” -„…chce mieć szczęśliwą rodzinę” -„ ..chce aniołka” ( Tata umarł i jest z aniołkami. Melifer chce mieć aniołka by wiedzieć co dzieje się z tatą.) Podpisy rysunków:
3. Dom Nadziei pod wezwaniem św. Wawrzyńca – St. Lawrence Home of Hope- Lusaka.
Misja została stworzona przez Ligę Katolickich Kobiet Lusaki, mająca na celu pomoc w wyjściu z bezdomności dzieciom oraz im rodzinom. Ośrodek głównie zajmuje się chłopcami ulicy. W ośrodku pracuje polski misjonarz ze zgromadzenia Ojcowie Biali – brat Jacek. Dzieci ulicy w Afryce są takim zjawiskiem powszechnym, że nie robi to już wrażenia ani na przedstawicielach danego rządu ani na turystach. Widok dzieci żebrzących i sprzedających drobne przedmioty na ruchliwych ulicach przybrał ogromny wymiar. Wszędzie są proszące o pieniądze dzieci. Zaczepiają każdego dorosłego a na widok turystów rzucają się jak na łup. Ten Dom Nadziei jest jednym z wielu miejsc do którego mogą zaglądać dzieci aby zjeść chociaż jeden posiłek dziennie i móc się wykąpać oraz przespać w trochę lepszych warunkach niż na ulicy. Być dzieckiem ulicy to jest ich sposób na życie. Są to dzieci z rozbitych domów często uciekły z najgorszej biedy ale i spotyka się dzieci ,które mieszkały w dobrych bogatych dzielnicach ale w wyniku braku miłości rodzicielskiej ,wybrały życie samodzielne na ulicy. Mimo tragicznych warunków bytu dzieci zaglądających do Domu Nadziei mają one plany na życie. Wiedzą co chcą osiągnąć, na co zbierają żebrząc lub kradnąc. W nowo powstałym blogu (https://www.stlawrencehomeofhope.org/mulenga.html) opisuj swoje historie, jak znaleźli się na ulicy jak zdobywają jedzenie i o czym marzą. Swoje marzenia narysowali na Fundacji oraz przysłali przez siebie zrobione piłki.
4. Bliski Wschód – Dzieci w obliczu wojny.
Na podstawie sytuacji dzieci w Iraku, w Syrii i w Turcji w latach 2006- 2013 Dla nas chrześcijan, Damaszek jest przede wszystkim miastem nawrócenia św. Pawła. Natomiast dla muzułmanów jest trzecim, po Mekce i Jerozolimie, miastem świętym, nazywanym „Rajem Arabów”. Czym jest Damaszek dla dzisiejszych chrześcijan? Zwłaszcza dla chrześcijańskich emigrantów Iraku? Miastem ucieczki przed śmiercią, prześladowaniem i biedą? Przystankiem na tułaczym szlaku w poszukiwaniu lepszej przyszłości w krajach zachodnich czy Ameryce? A może miejscem chwilowego bytowania, przeczekania i miejscem nadziei na powrót do opuszczonego na chwilę domu? Czy doczekają lepszej przyszłości i rozpalą w nich na nowo ogień? A jak wygląda życie dzieci wpisane w pajęczynę agresji i nienawiści dorosłych. Damaszek, ze wspaniałą starą dzielnicą, kryjącą w swoich wąskich uliczkach bogactwo zabudowy z epoki panowania osmańskiego i czasów mandatu francuskiego. Z majestatycznym meczetem Omajjadów, pałacem El Azem, bazarem i kościołami różnych wyznań, tradycji i obrządków. Stare domy, przepięknie zdobione mozaikami, z kolorowymi patio, z pełnymi czaru tarasami i fontannami, tworzą bajkowe ogrody. Ukryte są zazwyczaj za starymi drewnianymi drzwiami, niechętnie otwieranymi dla turystów. Podążając w kierunku znanego wszystkim turystom hotelu Św. Eliasza (Mar Elias), bo tu znajduje się wspomniany już franciszkański kościół Nawrócenia Św. Pawła ( Memorial St. Paul) docieramy do domu pielgrzyma. W świątyni godne uwagi malowidło ze sceną nawrócenia św. Pawła. Tego, który z prześladowcy chrześcijan stał się Apostołem Narodów. Za kościołem grota, upamiętniająca pobyt św. Pawła w tym miejscu. To przy niej, jako świętym miejscu chrześcijan, spotykają się na Mszy świętej pielgrzymi całego chrześcijańskiego świata. Grotę i świątynię nawiedził osobiście Jan Paweł II, podczas pielgrzymki do Syrii. Obok kościoła św. Pawła, jest tu jeszcze wiele innych świątyń chrześcijańskich różnych wyznań, rytów i obrządków. Często są to bardzo stare budowle, noszące na sobie ślady niezwykle burzliwej historii miasta, państwa i regionu. Obok miejscowych chrześcijan, od 2004 r. mieszka tu wielka rzesza chrześcijan z Iraku. Niektórzy szukają tu schronienia i sposobu na przetrwanie. Mieszkają przeważnie w dzielnicy Jaramena. Zwykle zbierają się na modlitwę w kościele Św. Teresy w Bab Touma i kościele obrządku chaldejskiego Gesu El Ama, w którym opiekę nad chrześcijanami uchodźcami z Iraku sprawuje ks. Jean Hayek. Kościółek, wciśnięty ciasno między kamienicami trudny jest do zauważenia dla nie wtajemniczonych. Aby zauważyć na nim krzyż, trzeba bardzo wysoko podnieść głowę. Wnętrze świątyni zdobią drewniane figury świętych przystrojone kolorowymi sztucznymi kwiatami. Msze święte odprawiane są w języku arabskim i aramejskim. Jest prawdziwym schronieniem dla uciekinierów z Iraku, głównie z Bagdadu. Po wojennej traumie w ojczystym kraju, tu mogą choć na chwilę zapomnieć o tym, co za nimi i w swoim aramejskim języku, wyrazić swoją chrześcijańską tożsamość i wiarę w Chrystusa.Żyją tu tak od lat. Ze smutkiem i nostalgią wspominają Irak. Tęsknią za utraconym domem. Dzisiaj jeszcze tak trudno im uwierzyć, że przyjdzie wreszcie czas, iż w Iraku zapanuje pokój, a oni wrócą do swoich domów. Są chrześcijanami, ale nie przestali być ludem Wschodu. Dobrze wiedzą, że wszystko ma swój kres i kiedyś nastąpi także kres wojny. Wtedy będzie można wrócić do domu. Nadziei sprzyja natura samego Kościoła, który mimo zmian, zachował coś z pierwotnej tradycji, kiedy był Kościołem wędrującym, Kościołem chrześcijańskich nomadów, nie raz przemierzającym ruchome granice geograficzne i historyczne Bliskiego Wschodu. W Damaszku jeszcze przed obecnie panującą wojną domową, uchodźcy iraccy przebywali w ubogiej dzielnicy Kashkool, przy kościele Melchickim św. Bazylego. Jest tam dom pielgrzyma i stołówka dla ubogich, prowadzona przez melchickie siostry zakonne. Gromadzą się tam całe rodziny chrześcijańskich uciekinierów. Paradoksalnie, z gościnności bizantyjskich melchitów korzystali asyryjscy chrześcijanie z Apostolskiego Kościoła Wschodu (nestorianie), syryjscy „jakobici” i katoliccy chaldejczycy, którzy w Iraku stanowili przeważającą większość chrześcijańskiej mniejszości. Dla dzieci stworzono warunki do nauki oraz dla najmniejszych place zabaw i opiekę sióstr zakonnych. W latach 2005 – 2006 przeszła największa fala emigracji z Iraku. Głównie do sąsiedniej Syrii i Jordanii. Uciekali Szyici prześladowani przez Sunnitów, Sunnici mordowani przez Szyitów, Kurdowie walczący o narodową wolność, ale głównie oni, chrześcijanie, obarczani winą za wszystko i przez wszystkich. Oskarżano ich za winnych amerykańskiej inwazji i za wejście pozostałych wojsk koalicji, za pomoc żołnierzom, zwłaszcza irackich tłumaczy w bazach wojskowych. Ponieważ państwa zachodniej koalicji postrzegane są na Bliskim Wschodzie za kraje tradycyjnie chrześcijańskie, muzułmanie uważają, że iraccy chrześcijanie są ich naturalnymi sprzymierzeńcami, swoistą „piątą kolumną” i dlatego muszą ponieść karę za zdradę swojego kraju.Prześladowania zaczęły się w dzielnicy Dora w Bagdadzie, historycznej dzielnicy chrześcijańskiej, gdzie mieszkało ich najwięcej, z dużą liczbą parafii i świątyń. Obecnie po większości z nich pozostały ruiny, zostały zniszczone przez fanatyczne ugrupowania muzułmańskie. To właśnie z tej części Bagdadu pochodzą zdjęcia, które obiegły cały świat, a które dokumentują dziejący się na naszych oczach dramat i agonię chrześcijaństwa w Iraku. Jego znakiem jest morderstwo dokonane na abpie Paulusie Faraj Rahhoi i wielu duchownych, wysadzane w powietrze świątynie i budynki kościelne w centrach irackiego chrześcijaństwa w Bagdadzie i Mosulu, oraz na terenie całego Iraku. Zbombardowane, zdewastowane i okradzione świątynie, a duchowni, zakonnicy i zakonnice wypędzeni ze świątyń, szkół i instytucji kościelnych. Największy dramat przeżywają dzieci i młodzież, którą napadano i torturowano. Napadano nawet na wracających z zajęć studentów pod pretekstem, że chrześcijańskie dziewczęta nie nakrywają głów hidżabem. Za brak hidżabu zginęła młoda chrześcijanka w Qarakosh, niedaleko Mosulu. Nie pomogły tłumaczenia ,że, jako chrześcijankę, nie obowiązuje ją nakaz zakrywanie twarzy i włosów, jak muzułmanki. Jednak w meczetach zaczęły się nawoływania do „świętej wojny” przeciwko „krzyżowcom”, nie ważne czy są to irakijscy autochtoni, czy Amerykanie. Aby łatwiej kontrolować tereny należące do chrześcijan i skutecznie wprowadzać tam zasady prawa islamskiego, w 2007 r. komórka Al Qaidy w Bagdadzie przeniosła się z dzielnicy Anbar do chrześcijańskiej dzielnicy Dora. Chrześcijańskich autochtonów, głównie Asyryjczyków zmuszono do płacenia jizya, rodzaju podatku nakładanego na chrześcijan i Żydów. Ów podatek obowiązywał od 630 do 1918 r., głównie za czasów imperium osmańskiego. Został oficjalnie zniesiony, wraz z upadkiem imperium i powstaniem arabskich republik na jego gruzach. Jednak szejk głównego meczetu w Dora osobiście wizytował każdą chrześcijańską rodzinę, zmuszając ją do płacenia podatku w wysokości 190 dolarów. Jeśli rodzinę nie było stać na taką sumę, zmuszano ją do przejścia na islam. W przeciwnym wypadku, musiała opuścić swój dom, który przejmowali muzułmanie. Pobierano też opłatę od chrześcijan za tak zwane ”łatwe wyjście” z dzielnicy Dora w wysokości 200 od osoby i 240 dolarów za samochód. Nagminnie dochodziło do porwań dzieci, by w ten sposób zmusić chrześcijan do opuszczenia Iraku. Okup, jakiego żądano były niemożliwy do zapłacenia przez biedniejsze rodziny, a sumy dochodziły do kilkudziesięciu tysięcy dolarów za uwolnienie dziecka. Całe rodziny uciekały z domów w popłochu tak, jak stali, bez bagażu, bez rodzinnych pamiątek a nawet bez dokumentów. Samochodami i tym, co kto miał, pod osłoną nocy. Całymi rodzinami uciekali ku granicy syryjskiej i jordańskiej. Ucieczki były również niebezpieczne. Na drogach grasowały bandy, które łupiły resztki dobytku i pieniędzy, zabijano uciekinierów, aby nie było świadków zbrodni. Niestety, trwa to do dziś. Bandyci nie oszczędzają nikogo, nawet duchownych. Dzieci są wyrywane rodzicom i jako karta przetargowa aby uzyskać za nie pieniądze. Trudno już o status uchodźcy. Jedynie można otrzymać wizę tymczasową i zostać legalnym emigrantem na okres 6 miesięcy. To samo uczyniła Syria w latach 2006 – 2010. Po upływie 6 miesięcy tracą ten status i stają się nielegalnymi emigrantami, a to wiąże się z ryzykiem aresztowania i deportacji z powrotem do Iraku. Żalą się, bo nie mają pozwolenia ani na podjęcie jakiejkolwiek legalnej pracy, ani na naukę swoich dzieci w syryjskich lub jordańskich szkołach. Nie przysługuje im też żadna pomoc medyczna ani socjalna. Ponieważ w tych krajach istnieją prywatne, i na ogół bardzo drogie szkoły, przy wielu parafiach powstały małe, przykościelne szkoły. W samym Damaszku siostry franciszkanki, Misjonarki Niepokalanego Serca Maryi utrzymują świetlice dla ubogich syryjskich i irackich dzieci. Razem z wolontariuszami prowadzą zajęcia szkolne, aby dzieci nie zostały pozbawione edukacji. Pracują także w Iraku, w miejscowości Qarakosch, wśród 60 tysięcznej rzeszy chrześcijan. Tragiczna historia uchodźców się powtórzyła. Tym razem to Syryjczycy potrzebują pomocy uciekając przed domową wojną. Kilka lat temu pomagali Irackim uchodźcom a teraz sami szukają schronienia w sąsiadujących państwach. Wielu uchodźców w pierwszym okresie wojny w Syrii zaczęło uciekać do Libanu, Jordanii i obozów w Turcji. Szczególnie zaczynają cierpieć Chrześcijanie, którzy znaleźli się między wewnętrznymi porachunkami Kurdów, Sunnitów, Szyitów i Alawitów. W wiadomościach podawane miasta jak Homs, Aleppo czy Damaszek w dalszym ciągu są na liście najczęściej ostrzeliwanych miast. Ale wiadomo również z rozmów prowadzonych z chrześcijańskimi uchodźcami wymieniane są miasta Al.- Qamishli i Hasalkak leżące przy granicy z Irakiem. W miastach tych mieszkało około 25 % chrześcijan. Znajdowało się na tym terenie sporo kościołów, które teraz są systematycznie niszczone a miejscowych chrześcijan się zastrasza. Sytuacja ta przypomina początki czystek religijnych, które miały miejsce w Iraku. Przykładem jest rodzina uchodźców z miasta Al.- Qamishli, która po otrzymywanych pogróżkach postanowiła uciekać z Syrii do tureckiego nadmorskiego miasta Mersin. Obecna sytuacja całych rodzin syryjskich jest bardzo trudna. Brak zatrudnienia (w Turcji) a przy tym ogromne koszta utrzymania rodziny doprowadza do życia w ubóstwie. W Mersin w klasztorze Kapucynów pracuje polski misjonarz brat Paweł Szymala , który już od jakiegoś czasu wspiera uchodźców przybywających do parafii i proszących o pomoc finansową i duchową. Pomoc uchodźcom jest bardzo trudna szczególnie gdy chodzi o dzieci ponieważ zorganizowanie im nauki w kraju, który jest przejściowym etapem w życiu ich rodziców, wymaga dokładnego rozeznania co jest najbardziej potrzebne. Czy nauka języka obecnego kraju czy języka docelowego państwa, o którym myślą ich rodzice. Jakkolwiek nie sądzić dzieci muszą się uczyć czy to w prywatnych szkołach stworzonych na ich potrzeby czy w państwowych. W Mersin przebywają dzieci syryjskie z rodzin chrześcijańskich i muzułmańskich. Mimo wielkich trudności i nowej sytuacji w której się znaleźli starają się zadbać o swoje dzieci. Jeśli dzieci uczęszczały do szkół w Syrii to ich rodzice zapewniają im dalszą naukę w Turcji jeśli nie chodziły do szkół a pracowały to tak samo rodzice ich traktują na uchodźctwie co powoduje pogłębiający się analfabetyzm. Dzieci na uchodźctwie mają przerwane dzieciństwo. Często przerwaną edukację z racji braku funduszy rodziców lub spowodowane ciężkimi warunkami bytu. Dzieci przestają mieć kontakt z pomocą medyczną, nie są kontrolowane przez lekarzy pediatrów ani przez stomatologów. Żyjąc w obozach dla uchodźców nie mają właściwych warunków do rozwoju. Narażone są na przemoc ze strony dorosłych. Wyżywienie jest również na granicy głodu.
Raport powstał w oparciu o liczne wywiady przeprowadzone z misjonarzami jak również o rozmowy z dziećmi z wymienionych państw na przestrzeni lat 2006- 2013.
Dla wszystkich ośrodków współpracujących z FAW , oprócz darowizn pieniężnych ,zbieramy dary rzeczowe. A co potrzebne jest?
1. zabawki – klocki dla dzieci niewidomych z ośrodka w Kibeho, Rwanda
2. artykuły szkolne oraz podstawowe środki czystości dla dzieci w szkole w Kinkondja ,Republika Demokratyczna Kongo
3. zabawki, artykuły szkolne do domów dziecka i rodzin ubogich na Kresach